"S³odka Bazylia" - tak siê nazywa bar.
Zamkniêty, bo minê³a ju¿ dwunasta.
Tak ciep³o tu. Wychodziæ trochê ¿al.
Ostatnie szklanki chowa barman.
Dopijam wino, siêgam ju¿ po p³aszcz.
W kieszeni mam monetê dla pianisty.
Nad klawiatur¹ widzê smutn¹ twarz
na piramidzie nut - szklankê whisky.
On mówi: - Proszê, powiedz jak to jest,
dlaczego wszystko trzeba chowaæ na tym wiecie?
Ja tu co noc na dwa, na trzy, na sze æ,
a to jest przecie¿ ca³e moje ¿ycie.
Dzi rano zostawi³a mnie dziewczyna,
bo jednej rzeczy ukryæ nie umia³em:
¿e w chwili kiedy siadam do pianina
zapominam, ¿e mam duszê i mam cia³o.
Przerwa³ i spojrza³ gdzie w mrok pustej sali,
a ja monetê obraca³em w palcach...
- Przepraszam, powiedzia³em, pan zapali?
I czy pan móg³by zagraæ jeszcze tego walca...
Patrzyli my na siebie jeszcze dobr¹ chwilê.
Barman ponuro patrzy³ na zegarek.
Wiêc wyszpera³em parê groszy na napiwek
i ruszy³em w stronê drzwi, przez pust¹ salê.
Id¹c my la³em, widzisz, stary, tak to jest.
To co mówi³e jest mi jakby sk¹d znajome.
To piwo i ty... i na ulicy deszcz...
I ka¿dy z parasolem w swoj¹ stronê...
Na pewno wkrótce znajdzie siê dziewczyna,
Co my li, czuje, kocha i potrafi...
Wiêc zanim znowu jutro si¹dziesz do pianina,
Wyrzuæ tylko kilka niepotrzebnych fotografii.